Ruciane – Nida podziękowało ks. Stanisławowi

W niedzielę wierni parafii pw. Matki Bożej Miłosierdzia w Rucianem – Nidzie podziękowali ks. proboszczowi Stanisławowi Ławrynowiczowi za 32 lata posługi kapłańskiej w ich parafii.

Ks. Stanisław Ławrynowicz przechodzi oficjalnie na duszpasterską emeryturę. Jako proboszcz parafii pw. Matki Bożej Miłosierdzia w Rucianem – Nidzie spędził tam 32 lata. Wierni zapamiętają go jako wyjątkowego duszpasterza, duchowego opiekuna i gospodarza. W niedziele podczas dziękczynnej Mszy Świętej, proboszcza żegnali nie tylko wierni z jego parafii, ale także turyści, którzy przez lata w okresie wakacyjnym chętnie odwiedzali świątynie w Rucianem.
Podziękowania za wspólnie spędzone lata i współpracę składał samorząd miasta, leśnicy z Nadleśnictwa Maskulińskie, przyparafialne grupy modlitewne, szafarze i lektorzy oraz duchowni i parafianie.
Ks. Stanisław Ławrynowicz nie odchodzi daleko od swojej parafii i zamieszka w Piszu. Będzie go można spotkać w parafii pw. Jana Chrzciciela.
Nowym proboszczem parafii pw. Matki Bożej Miłosierdzia został ks. kan. Waldemar Barnak, dotychczasowy proboszcz parafii p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego w Olecku.

Ks. Stanisława żegna Piotr Feliński, burmistrz Rucianego – Nidy

Leśnicy Nadleśnictwa Maskulińskie dziękują proboszczowi za lata współpracy

Wojciech Kass, poeta, dyrektor Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu zabrał wiernych na literacką wędrówkę w czasy duszpasterskiej posługi ks. Ławrynowicza

Proboszcza w wyjątkowy sposób żegnali sygnaliści Nadleśnictwa Maskulińskie

WOJCIECH KASS Mowa niepożegnalna

Księże proboszczu, szanowni parafianie
chciałbym wygłosić kilka słów w imieniu swoim i Iwony Kłopotowskiej, córki duchowej księdza proboszcza, a więc osób spoza parafii Matki Bożej Miłosierdzia Ostrobramskiej lecz dla których stała się ona parafią z wyboru. Jednakże nie tylko w naszym, ale także w imieniu Państwa – parafian macierzystych. Państwo jesteście wartą senioralną tej parafii, my dopiero ją zaczynamy. Cóż poradzić na to, że duchowe oblicze kościoła kształtowane od 32 lat przez księdza proboszcza Stanisława Ławrynowicza przyciąga jednych i drugich. Pociąga i trzecich – turystów, tych wiernych Mazurom od lat i tych, którzy zaczynają się dopiero z tym kątkiem ziemi oswajać. Jedni, drudzy i trzeci znajdują upodobanie w osobie kapłana, głoszonym przez niego słowie, pocieszeniu, które niesie i w tym, jak wykonuje swoją posługę. W ubiegłą niedzielę dziwił się on hojności datków wiernych na ostatnie swoje materialne dzieło, czyli kaplicę pożegnalną, jakby dotąd nie poznał następującego równania, a mianowicie, że ofiarność parafian nie tyle z ich zamożności się bierze, co z uczuć wobec swojego pasterza i zaufania do niego.
Dzisiaj żegnamy księdza proboszcza, dla wielu księdza Stanisława, dla jeszcze innych księdza Stasia. Kiedy mówimy o kimś ksiądz proboszcz – wyrażamy wobec niego szacunek, a kiedy mówimy ksiądz Staś – to jest to coś więcej niż szacunek – to jest omalże kochanie.
Pierwszym stopniem pożegnania jest rozstanie, drugim – nieobecność tego, kogo pożegnaliśmy. Tę nieobecność rekompensujemy sobie zazwyczaj wspomnieniami, przywoływaniem miejsc i okoliczności związanych z nieobecnym, czułym stosunkiem do pamiątek po nim, o ile nie – w przypadku świętego – kultem tych pamiątek.
Ale ksiądz Stasiu nie jest świętym.
Ksiądz Stasiu za to wie – najtrudniej w życiu być świętym.
I artystą.
Ksiądz Stasiu nie jest świętym, jest świetnym.
Jest świetnym księdzem.
No dobrze, ale ja chciałbym odwrócić porządek dzisiejszego pożegnania i zaprosić Państwa już teraz – właśnie teraz – do zastosowania zgoła odwrotnego porządku, nie tyle do żegnania księdza Stasia, co do poszukiwania jego następcy, bo przecież czas nagli.
Oczywistym narzędziem poszukiwawczym jest rysopis dlatego spróbuję go sporządzić.
Wiek poszukiwanego księdza – 67 lat, wzrost – raczej wysoki, sylwetka – szczupła, włosy –szpakowaty szatyn, oczy – w kolorze ciemno niebieskimi głęboko osadzone. W okresie wielkiego postu 2020 roku zapuścił posrebrzoną siwizną bródkę wraz z wąsem. Twarz – owalna, wyrażająca zmęczenie ale jednocześnie potrafiąca obdarzyć drugiego człowieka niespotykanym uśmiechem, który jest szeroki i promienny. W tym uśmiechu oprócz ust biorą udział oczy, które rzadko się spotyka, właśnie dlatego, że się uśmiechają, a w swoim głębokim wejrzeniu te oczy emanują łagodnością, potrafią również te oczy błysnąć figlarnym chochlikiem. Temperament – wyrywny, nazbyt ekspresywny, sposób poruszania się – nad wiek żywotny, ale też zwyczajny i naturalny, trochę na przekór dostojnemu noszeniu się hierarchów gruntowanemu przez wielowiekową tradycje kościoła. Pochodzi z Giżycka, zaś w Piszu mieszka jego kochana matka, o której mówi czule, niekiedy używając zdrobnień, bo jest ona jego największym ludzkim skarbem. Nie wykazuje żadnych pedantycznych skłonności, co pomyślnie rzutuje na otoczenie, bowiem daje wytchnienie rzeczom i przedmiotom, nie przestawiając ich w te i wewte i nie odkurzając bezustannie, działa też dobrze na ludzi, których nie musztruje, co najwyżej napomina i to też nader rzadko. Typ humoru? Urwisowski, przynależny chłopcu w mężczyźnie, który głowę nabitą ma rozmaitymi psotami. Psotnik nie wyrządza krzywdy. Psotnik prowokuje do zabawy i śmiechu do rozpuku. I co najważniejsze, ten ksiądz jest wybitnym kaznodzieją, gdyż zna alchemię słowa. Myślicie, że składniki tej alchemii są wyszukane. Ależ gdzie tam, są jak kotlet schabowy – proste, konkretne, rzeczowe. I dlatego działają. Kazania tegoż księdza to słowa w działaniu. A czego w niech nie ma? Martwej retoryki i skostniałego szablonu.
A teraz coś do rysopisu wewnętrznego poszukiwanego księdza, jego teologii, ćwiczeń duchowych, dynamiki wiary:
Bóg i chrześcijańskie idearium są naszym horyzontem. Kiedy nabieramy pewności, że się do niego zbliżamy, on się odsuwa. Gdy człowiek upada w grzech, horyzont oddala się, gdy z grzechu podnosi się, ten horyzont znów nabiera wyraźnego konturu. Ów horyzont jest życiodajny ale nieosiągalny bo doskonały, my zaś skończeni i ograniczeni.
Doskonałość Boga nie mieści się w żadnym z dogmatów, w żadnym z typów wyznania, w żadnym z języków. Można powiedzieć, że Bóg doskonale lokuje się poza nimi. Ale dogmat, język, wyznanie są najbezpieczniejszą drogą do Boga. Mimo swojej nieosiągalne doskonałości Bóg dał poznać się człowiekowi poprzez wcielenie w nędzną ludzka glinę w osobie swojego syna Jezusa Chrystusa.
Wiara jest drogą.
Drogą do horyzontu Boga i chrześcijańskiego idearium.
Każdy z nas ma inną drogę wiary. Inną, ale równie trudną, na ogół jest ona kamienistą i wyboistą, raz jest granią, a raz ciemnym tunelem, raz stromą, a raz urwistą. To jest droga nad przepaścią nicości, łatwo z niej upadać w otchłań.
Tenże ksiądz prześwietla w człowieku wiarę cukierkową.
Ta jest dla niego podejrzaną, więcej – jest co najwyżej pozorem wiary.
U kresu naszej drogi – powiada tenże ksiądz, córy i synowie ziemi spotkają jego Mistrza Jezusa Chrystusa, który każdemu z osobna nałoży na palec pierścień, jakim – o czym opowiada Ewangelia – syna marnotrawnego obdarował oczekujący go ojciec. W tym sensie jesteśmy ziemskim królewiątkami, bo jakżeby inaczej należałby się nam taki klejnot?
A musimy wiedzieć, że Bóg pracuje na nasze zmartwychwstanie już z chwilą, kiedy złożeni jesteśmy do grobu. W elegii na śmierć swojej szkolnej koleżanki poeta Janusz Nowak napisał:
Bóg przygotowuje zmartwychwstanie
w jej świeżym grobie
teraz
Tenże ksiądz wie, że dusza ludzka jest przepastną i otchłanną dlatego drugiego człowieka nie można poznać dogłębnie, ale można mu pomóc, kiedy zawieruszy się w otchłaniach własnej duszy. Słowem, każdy ma swoją otchłań i przepaść, która za nim podąża.
W człowieku tyleż jest potencjału dobra, co i zła. Nasz poszukiwany ksiądz mówi do każdego – Jesteś dobry, pamiętaj o tym. I zarazem wie, że dobroć w człowieku jest jak bogate złoże, tyle się go wydobędzie, ile ludzkiej istocie okaże się zainteresowania, zrozumienia i miłości.
Z Jezusem Chrystusem rozmawia jak z przyjacielem- mentorem, jak z mistrzem-przewodnikiem. Stawia na stoliku kawę, której smak jest nad inne kawy wydawane w setkach filiżanek w knajpach przy ul. Dworcowej, zapala fajkę i pomiędzy pyknięciami zaczyna sobie gawędzić ze swoim mistrzem jak baca z górami albo żeglarz z wiatrem, a co najważniejsze jest z nim na Ty. I mówi: – Nie żałuj łaski pomyślności Wojtkowi, zdrowia Ziutkowi, wiary Iwonie, – obdarz córeczką parę, której wczoraj udzielałem ślubu, panna młoda tak chciałby córeczki lub – zabierz się za wskrzeszanie z grobu Zofii, którą wczoraj pochowałem na ruciańskim cmentarzu.
A gdy dzwoni do mnie, to pyta, a pytanie to składa się partykuły i zaimka: No i co? Nie pyta: – No i jak bo wie, że odpowiem przymiotnikiem, który nie wiele wyraża, odpowiem – fajnie, nieźle, super, magawspaniale, dobrze, nienajgorzej, ale co to właściwe znaczy. Niewiele. Dlatego pyta: – No i co? A więc pyta o istotę, o to, co gra w duszy przepastnej, co się w niej przewala, co ją rujnuje lub buduje.
Dlatego odpowiedź nie jest rzeczą prostą.
Tenże ksiądz uznaje teologię uśmiechu, uważa, że uśmiech jest załamaniem się promienia Ducha Świętego w nas. Może najbliższą mu dewizą byłoby zdanie św. Teresy z Kalkuty –
Serdeczne Tak dla Boga,
Szeroki uśmiech dla wszystkich.
I jeszcze jedno, ten ksiądz wie, że kościół jest miejscem dla ludzi grzesznych i zagubionych. Nie grzeszący i ufni aż tak go nie potrzebują.
Ale czy choć jeden taki jest wśród nas?
Ten rysopis w imieniu swoim, Iwony i Państwa wieszam na słupach ogłoszeniowych. Takiego księdza poszukujemy.
W noc po napisaniu rysopisu śniłem chłopczyka, który z kieszeni krótkich spodenek wyciągnął czerwony pisak i na rysopisie wiszącym na drzewie zapisał nieporadnym pismem: – Takiego księdza chcę. Sen jest jak porwana tkanina, której strzępy gna wiatr. Dlatego logika jawy na ogół jest w nim zaburzona. Chyba ten chłopczyk nazywał się Staś, ale tego nie jestem pewien. Mógł to być Staś z powieści Sienkiewicza „W Pustyni i Puszczy” lub inny Staś nie lada psotnik lub jeszcze inny, Staś, który Bogu swojemu mówi po dziecięcemu serdeczne Tak, mówi – Bądź wola Twoja.
Bóg zapłać księże proboszczu/księże Stanisławie/księże Stasiu!